Komentarze: 6
Szedłem za gruszkowatym obcym w głąb jaskini. Co zakret robiło się ciemniej. Co chwile pojawiały się w morku ślepia obcego, który sprawdzał czy za nim ide. "Gdzie on mnie prowadzi? Nie lepiej się przespać się w stateeee..." Nagle straciłem grunt do nogami. Ześlisgiwałem się w dół po niemal pionowej, śliskiej ścianie. Słychać było tylko szum powietrza dookoła i popluskiwanie śluzu, w którym oblepione były skały. "Skały? A może to przełyk???" Ta myśl nie wadała mi spokoju. Leciałem i leciałem. Zaczeło robic się coraz cieplej. Z każdą minutą, sekundą. W pewnym momencie podłoże zaczeło odchylać się po poziomu. Było już poziome, ale nadal nie traciłem prędkości. Zaczeło wyginać się do góry. Dalej pędziłem z ogromną szybkością. Nagle zaczeło się robić jasno. Ściana! Koniec tunelu! Roztrzaskam się... Podłoże urwało się, przeleciałem kilka metrów i z impetem udezyłem w białą... Poduszke??? Wgieła się do środka i całkowicie mnie wychamowała. Była oślizgła i nie przyjemna w smaku... Wygieła się z powrotem. Powoli spadłem kilka metrów w dół na kolejną poduszkę. Wygramoliłem się z niej i rozejrzałem dookoła. Znajdowałem się głęboko wiele kilometrów pod ziemią, a jednak było tu całkiem jasno. Ujrzałem wielką jaskinie - miasto z tysiącami wykutych w skale okienkami oświetlanymi przez jaskrawo pomarańczowe, nie dymiące pochodnie. Przedemną stał znajomy obcy i spoglądał na mnie nerwowym wzrokiem. Był nadal biały i głatki. Natomiast moje futro całe umazane było w śluzie. Obcy prowadził mnie dalej przez miasto. Nagle skręcił w uliczke. Potem w jeszcze jedną i znowu. W końcu doprowadził mnie do wąskich drzwiczek i powiedział że tu będę spał. "Pirupi ipr op iri!" Po czym wepchął mnie siłą do pomieszczenia. Było tu chłodniej, nie było pochodni, ale wydawało się jakoś bardzo przytulnie i sennie. Ściany i sufit i podłoge pokrywały białe mięciutkie rośliny. Chciałem wyjść, ale nagle ogarneła mnie taka senność że padłem na jedną z roślinek...