Komentarze: 3
Dzisaj odwiedziłem "na sukę" sklep z różnymi rzeczami. Stoi na peryferiach miasta przy dużej zielonej łące z szyldem "Areoklub", czy coś w tym stylu. Wszedłem na czworaka. Sprzedawca stał tyłem do mnie i czyścił jakiś kajak. Po chwili odwrucił się i spostrzegł jak zaglądam za ladę z batonikami. Zaczął na mnie biec i krzyczeć
- Asio! – wpadłem w panikę. Nie wiedziałem co zrobić. Automatycznie odpowiedziałem:
- Dzień dobry! – sprzedawca stanął jak wryty. Gapił się na mnie swoimi ohydnymi, niebieskimi, ślepiami. Przeraziłem się jeszcze bardziej. Chciałem go uśpić. Przez pomyłkę pociągnąłem go jednak z laserka. Przysmażyłem go tylko gdyż miałem ustawioną „moc króliczą”. Padł na podłogę a ja jeszcze trzymałem na nim wiązkę żeby nie cierpiał (a dokładniej nie krzyczał). Kiedy upiekł się na złoto, z zaplecza wybiegł drugi większy sprzedawca. Skierowałem więc wiązkę na niego. Uchylił się jednak i trafiłem w jakiś ponton. Smiesznie się skurczył. W każdym razie większy sprzedawca skoczył za ladę. Ja z powodu mojego wzrostu musiałem ją obejść dookoła, on w ten czas przeskoczył ją z powrotem i zaczął uciekać wyjściem. Biegał szybko więc go nawet nie goniłem. Poszedłem na zaplecze. Przeszedłem kilka pomieszczeń i ujrzałem... hangar z motolotniami. Podbiegłem do pierwszej lepszej, odpaliłem silnik i po chwili leciałem już nad łąką w stronę kraszsajtu mojego statku...